23 listopada 2013

#gitara gra


Wywiad z Katarzyną Kowalczyk - obiecującą artystką, która oprócz gitary i pędzla ma jeszcze talent.


Gdzie jest obecnie Twoja gitara?

Aktualnie leży w pokoju.

Chciałabym zacząć od Twojej definicji piękna, co to w ogóle jest?

Piękno to ściąganie masek, obnażanie lęków i błędów, szczerość.

Czy dążysz to takiego piękna w muzyce?

Mam nadzieję. Liczę na to, że ludzie będą postrzegać moją muzykę autentycznie.

Jest już takie utarte sformułowanie "Pierwsza płyta jaką dostałam od Taty była..." No właśnie, jaka była Twoja?

"Various Position" Leonarda Cohena. Szczególnie utkwiła mi w pamięci piosenka "Dance Me to the End of Love", której słucham do dziś w najbardziej emocjonalnych dla mnie chwilach.

Jakimi artystami najbardziej się inspirujesz?

Temat rzeka! Ostatnio ubóstwiam austryiacką artystkę Soap&Skin, jej twórczość spełnia moje wszystkie muzyczne wymogi. Lubię minimalizm Molly Nilsson, uczuciowość Cat Power, a także elektroniczne klimaty takie jak Grimes czy Boards of Canada. Mam sentyment do współczesnej polskiej alternatywy. Uwielbiam Marię Peszek, szczególnie jej ostatnią rewolucyjną płytę. Kocham zespół Księżyc, bardzo zapomniany przez Polaków. Kiedy słucham ich muzyki, odnoszę wrażenie, że ktoś wszedł do mojego wnętrza.

Czy masz jakiś określony pomysł na swój wizerunek?

Myślę, że tak. Właściwie to w momencie, kiedy zaczęłam śpiewać już zarysowywałam sobie pewien określony wizerunek muzyczny. Początkowo chciałam zająć się gitarowym soulem, inspirowałam się Ettą James, Joss Stone i Amy Winehouse, później jednak odkryłam klimaty, które bardziej pasują do mojej osobowości i wrażliwości. Ludzie odbierają mnie jako melancholika, może coś w tym jest. Lubię muzyczną nostalgię, dlatego też myślę, że zarówno ja jak i moja twóczość będzie kojarzona z pewnym określonym nurtem – ludzie będą mnie postrzegać jako człowieka chodzącego po snach, taki mam zamysł z moim zespołem.

Na jakiej scenie festiwalowej widzisz się najbardziej lub na jakim festiwalu można by Cię spotkać?

Off Festival, Slot i Opener, to takie ogromne marzenia. Można mnie spotkać na pewno na Tauronie, znakomity festiwal, promowany w dodatku na ukochanym Śląsku.

Czy Off Festival w Katowicach jest wg Ciebie ważnym punktem na mapie festiwalowej świata?
Niewątpliwie. Jest to jeden z niewielu festiwali, który w 100% promuje naprawdę wartościową muzykę. Człowiek nie przychodzi tu, by tylko potańczyć ze znajomymi, to chwila na magnetyczne doznania. Off cieszy się coraz większą popularnością, moi znajomi z zagranicy kojarzą już tą imprezę. Myślę, że za kilka lat będzie przypominał formatem festiwal Sziget.

Czy gdybyś miała dostać za darmo bilet na Coachelle, ktorej line-up 2014 przewiduje takich artystów jak Daft Punk, Empire of the Sun czy Justin Timberlake a bilet na rodzimy Tauron Nowa Muzyka, to co byś wybrała?

Może to zabrzmi zabawnie, ale raczej Tauron. Faworyzuję festiwale na rodzimych terenach. Przede wszystkim należy uświadomić Polaków, że w naszym kraju można robić dobrą muzykę. Drażni mnie stereotyp "nie oglądam polskich filmów, nie słucham polskiej muzyki, bo są bez sensu". Polacy potrafią stworzyć festiwal na światowym poziomie.

Jak bardzo Internet, You Tube pomógł Ci w rozwijaniu swojej muzycznej kariery i "wybiciu się"?

Gdyby nie Internet, raczej nadal śpiewałabym do czterech ścian. Dzięki sieci, moje nagrania są przesłuchiwane w różnych krajach, co mnie bardzo cieszy. Otrzymuję też propozycje koncertów i współpracy. Internet sprawił, że poznałam Kubę i Olę Rzepkę z zespołu Drekoty, z którymi pracuję obecnie nad ważnym projektem. Mam nadzieję, że to współpraca na wiele lat. Właśnie rozważamy nazwę zepsołu.

Siostry Casady, czyli zespół CocoRosie, opowiadają taką historie, że w swoim paryskim mieszkaniu zamknęły się w łazience, gdyż tam była najlepsza akustyka i zaczęły tworzyć muzykę. Czy wg Ciebie takie domowe nagrywanie jest lepsze od tego w profesjonalnym studiu? Jeśli tak/nie to dlaczego?

Na pewno jest to świetny początek. Lubię echa domowego grania, słuchacz odbiera wówczas artystę bardziej naturalnie. Jestem fanką Korouvy, która stosuję tę metodę, uwielbiam te złe sklejanie ścieżek, lekkie szumy. Jak najbardziej popieram.

Jakie są Twoje wrażenia po występie na festiwalu Rytm Gliwice?

Bardzo pozytywne. To był jeden z moich pierwszych ważniejszych koncertów. Cieszy mnie również fakt, że poznałam The Dumplings, których jestem ogromną fanką.

No właśnie, wspomniałaś o zespole The Dumplings. Mają oni wiele z Tobą wspólnego: młody wiek i dobry materiał. Czy mają oni coś, czego Ty nie masz?
Nagrali materiał autorski, który jest gotowy na płytę, moja twórczość wymaga jeszcze wielu przemyśleń.

Jaki prąd w sztuce podoba Ci się najbardziej?

Jestem zwolenniczką wielu nurtów, staram się nie ograniczać do jednego i szukać pozytywów w każdym zjawisku artystycznym. Mam szczególny sentyment do ekspresjonizmu Egona Schiele i malarstwa Fridy Kahlo. Lubię surrealizm w wykonaniu Rene Magritte, uwielbiam Marca Chagalla i sztukę naiwną.

Czy uważasz, że sztuką można zarobić na życie?

Kiedyś wychodziłam z założenia, że w dzisiejszych czasach jest to niemożliwe. Teraz uświadomiłam sobie, że jeżeli człowiek ciężko pracuje i potrafi odpowiednio wypromować rękodzieło, to może naprawdę sporo zarabiać albo przynajmniej utrzymywać się z twórczości. Świetną reklamą jest Internet, szczególnie portale społecznościowe. Nie mając odpowiednich kompetencji już staram się zarabiać na obrazach i przyznam, że moja działalność coraz lepiej funkcjonuje. Z obrazu na obraz dostaję większe stawki.

Katarzyna Kozyra, autorka słynnej Olimpii powiedziała takie słowa: "Dobra sztuka jest o czymś,
a nie po coś". Zgadasz się z tymi słowami?


Tworzenie sztuki musi mieć sens. To urywek historii artysty i chęć przekazania problematyki większej ilości odbiorców. Nie przepadam za współczesną modą na podświadome tworzenie. Czasami trudno znaleźć w tym wszystkim prawdę. Nie jestem zwolenniczką estetyzmu, który obezwładnił świat. Secesja jest dla mnie pewnego rodzaju estetyczną wydmuszką. I nie ma w tym nic złego – sama lubię ten nurt, ale bardziej autentyczny jest dla mnie "Autoportret z cierniem" Fridy niż "Taniec" Muchy. Wiem, że Frida mi się zwierza, a Mucha maluje dla podziwu.

Szklanka jest dla Ciebie pełna czy pusta do połowy?

Choruję na prokarstynację i nie chce mi się jej zapełnić.

Dziękuję za wywiad.

Rozmawiała Dominika Krzemieniecka

(zdjęcie: Klodia Sajdok)



4 października 2013

#po studencku









#mieszkanie: najlepsze jest osiedle koszutka, blisko centrum, zaraz koło spodka i oka miasta, 3 przystanki od silesia city center, generalnie jest tam wszystko, a wynajmując mieszkanie masz pewność, że będziesz mieć balkon
dla miłośników spacerów z psem, pesto z lidla i studentów uś dobrym osiedlem będzie os.paderewskiego, de facto nad doliną trzech stawów, oddalony 10 min od ul. bankowej
osiedle załęże, *które znam jak własną kieszeń, bo mieszkam przy ul. gliwickiej, czyli jednej z głównych ulic w katowicach* chyba mogę polecić artystom i chorym psychicznie
żartuje.
familoki z XIX wieku są naprawdę klimatyczne, trochę tu jest jak w letchworth, ale jednak bardziej jak w nikiszowcu, wszyscy są tu bogaci i spalają węgiel, bo nie ma c.o.

#transport: autobusy i tramwaje; na prawdę komunikacja jest tu bardzo rozwinięta, poza tym nie płaci się 200% za bilet w godzinach nocnych

#uczelnie: sama jestem studentką uniwersytetu ekonomicznego, ale jeżeli chodzi o uczelnie to mamy tu wachlarz możliwości, dziewczyny mogą iść na zarządzanie, chłopcy mogą iść na informatykę, po której mają  niemalże zagwarantowaną pracę, a dziewczyny -pamiętajcie- trzymajcie się chłopaków :)

#piątki: oczywiście mariacka, mariacka, mariacka, przecież to jedyna ulica w katowicach, gdzie kobiety po II wojnie światowej nie były karane za prostytucje
więc możemy iść do lornety z meduzą, kato lub po krakowsku do ambasady śledzia
dla bardziej wymagających niż piwo za 4pln polecam jam session w katofonii (środy)
lub dla spontanicznych akant na teatralnej, właściciel też jest spontaniczny i godziny otwarcia są nieznane
dla tancerzy inqubator, jedyny słuszny klub wg mnie, można tańczyć podrygiwanie

#jedzenie: madmick czyli wielkie burgery + frytki, podkreślam WIELKIE
len arte to taka typowa włoska knajpka z pyszną pizzą i piwem peroni
jest jeszcze magiel na plebiscytowej- kameralne miejsce, w sumie 6 stolików, obiad za 11,90.
tak, brzmi pysznie :)
można wpaść oczywiście jeszcze na janasa, tylko tu schab curry & kasza manna z cynamonem i żurawiną
zrobię obiad za doniczkę z wrzosem lub jakiś super item z ikei

#czas wolny: można odwiedzić bibliotekę CINiBA, gdzie na każdym z trzech poziomów trzeba poruszać się z mapą, ale jest bardzo piękna, można robić zdjęcia na instagram i tagować #modern #architecture
zawsze można też iść do galerii... katowickiej oczywiście
*jak galeria przy dworcu może być otwarta do 21?!?!*

dobra, nawet funta kłaków nie jest warty taki przewodnik, ale może jakimś cudem komuś się przyda 
dobranoc!

13 maja 2013

#new incarnation


 


zjadam słonia po kawałku czyli głupi tytuł, w którym wcale nie chodzi o nową dietę
chodzi o powolne wporowadzanie zmian, oswajanie się z nimi, łagodniejsze rozwiązania

zjedz odważnie słonia!


29 marca 2013

#uptown





Wszędzie panuje chaos. Ludzie po prostu rzucają się na wszystko w zasięgu ręki: komunizm, zdrową żywność, zen, surfing, balet, hipnozę, terapię grupową, orgie, rowery, zioła, katolicyzm, podnoszenie ciężarów, podróże, ucieczkę od rzeczywistości, wegetarianizm, Indie, malarstwo, rzeźbę, pisanie, komponowanie, dyrygenturę, wyprawy z plecakiem, jogę, kopulację, hazard, alkoholizm, wędrówki bez celu, mrożony jogurt, Beethovena, Bacha, Buddę, Chrystusa, samobójstwo, szyte na miarę garnitury, podróże odrzutowcem do Nowego Jorku, dokądkolwiek... Te fascynacje zmieniają się nieustannie, mijają, ulatują bez śladu. Ludzie po prostu muszą znaleźć sobie jakieś zajęcia w oczekiwaniu na śmierć. To chyba dobrze, że istnieje jakiś wybór. / charles bukowski

24 marca 2013

#głos w sprawie pornografii



Nie ma rozpusty gorszej niż myślenie. Pleni się ta swawola jak wiatropylny chwast  na grządce wytyczonej pod stokrotki. Dla takich, którzy myślą, święte nie jest nic. Zuchwałe nazywanie rzeczy po imieniu, rozwiązłe analizy, wszeteczne syntezy, pogoń za nagim faktem dzika i hulaszcza, lubieżne obmacywanie drażliwych tematów,
tarło poglądów - w to im właśnie graj.

W dzień jasny albo pod osłoną nocy łączą się w pary, trójkąty i koła. Dowolna jest tu płeć i wiek partnerów.
Oczy im błyszczą, policzki pałają. Przyjaciel wykoleja przyjaciela. Wyrodne córki deprawują ojca. Brat młodszą siostrę stręczy do nierządu.

Inne im w smak owoce z zakazanego drzewa wiadomości niż różowe pośladki z pism ilustrowanych,
cała ta prostoduszna w gruncie pornografia. Książki, które ich bawią, nie mają obrazków. Jedyna rozmaitość to

specjalne zdania paznokciem zakreślone albo kredką.

Zgroza, w jakich pozycjach, z jak wyuzdaną prostotą umysłowi udaje się zapłodnić umysł! Nie zna takich pozycji nawet Kamasutra.

W czasie tych schadzek parzy się ledwie herbata. Ludzie siedzą na krzesłach, poruszają ustami. Nogę na nogę każdy sam sobie zakłada. Jedna stopa w ten sposób dotyka podłogi, druga swobodnie kiwa się w powietrzu.
Czasem tylko ktoś wstanie, zbliży się do okna i przez szparę w firankach podgląda ulicę.