16 kwietnia 2014

#dumb ways to die

Najpierw prasówka z facebooka, później kilka najświeższych informacji, na samym końcu ten artykuł (klik).
Nie chciałabym podważać autorytetu pana Hagee'ego oraz jego teorii, że huragan Katrina był karą za grzech homoseksualizmu, ale może nie warto panikować.
Autorzy tekstu jednak radzą: Co warto więc zrobić przez ten czas? My proponujemy, by zacząć od pogodzenia się z najbliższymi (o ile oczywiście jesteśmy skłóceni). Później zacznijmy sprawiać innym i sobie małe przyjemności. Nie szalejmy, o nie - żyjmy jakby nic się nie działo, jakby zaraz niegroziła nam zagłada! Bez paniki, spokojnie... W końcu "w dzień końca świata pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji".

Apokaliptyczne zdjęcia dołączone do artykuły sprawiły, że zainteresowałam się końcem świata i proroczą zagładą.
Mistrzem obrazowania boskiej wyroczni był nie kto inny, jak Hieronim Bosch.
Oczywiście trzeba zacząć od grzechu, a dokładnie od "Siedmiu grzechów głównych". Podważa się wartość artystyczną tego obrazu, gdyż kwestionowany jest fakt, iż to obraz samego Boscha. Prawdopodobnie został on namalowany przez jednego ze znawców twórczości Hieronima.
Przechodząc do meritum: całość oparta jest na tondach, czyli obrazach w kształcie koła. W centrum największa z nich, która ma dla mnie formę matrioszki. Na zewnątrz przedstawione są tytułowe grzechy na zasadzie historii rodzajowych, od nich odchodzą promienie, które są "aureolą" dla wizerunku Chrystusa znajdującego się w samym środku. Łaciński napis Cave Cave Deus Videt czyli Strzeż się, strzeż się, Bóg widzi przypomina, że żyjemy pod okiem Wielkiego Brata, choć w chrześcijaństwie jest to Boża Opatrzność.

Symbolika kolejnych tond to Śmierć (mężczyzna w łóżku, przy nim duchowny), Piekło (ciemność, czerwone szałasy, tortury), Sąd Ostateczny (umarli powstają z grobów) i ostatnie to Niebo (boski blask, aniołowie).


Jeśli jesteście w gronie ludzi, którzy już zgrzeszyli to zapraszam na dalszy ciąg pt. "Sąd Ostateczny".
Apokalipsa kojarzy nam się przede wszystkim z czterema jeźdźcami, wielkim sądem, czymś mistycznym, a wg użytkownika blocked z zapytaj.onet.pl "z zombie".
Bosch miał własną wizję armagedonu, nasyconą licznymi symbolami.


Obraz składa się z trzech części, jest tryptykiem. Interpretację zaczęłam od lewego skrzydła, na którym ukazany jest grzech pierworodny. Anioł wypędza Adama i Ewę z Raju. Całość sprawia jednak wrażenie spokojnej, wręcz sielskiej, kontrastuje z pozostałymi częściami. Zarówno na lewym, jak i środkowym skrzydle na samej górze jest silnie zaakcentowany obszar sacrum. W każdej z tych dwóch części mamy Zbawiciela, który spogląda nad sferą profanum. Czerwone szaty Jezusa to znak zwycięstwa, układ dłoni wskazuje na akt sądzenia, sześciu apostołów po każdej stronie symbolizuje szczęście i pokój, Matka Boska powyżej kojarzy się z dobrem i czystością. Poniżej światłości ukazany jest pogrom ludzi. Demony znęcają się nad nimi, zabijają. Cały ten obszar jest niepokojący, ludzie umierają w dziwnych pozycjach, są nadzy, co może też jest piętnowaniem grzechu rozpusty.
Prawe skrzydło to już sfera piekielna, opierająca się na nieżywej rybie, która jest symbolem miejsca bez nadziei, bez Jezusa.
Malarstwo Boscha pełne jest alegorii, mogłabym mu także przypisać cechy "Biblii Pauperum", gdyż w graficzny sposób tłumaczy specyfikę grzechów, przestrzega przed ich popełnianiem, ukazuje konsekwencje postępowania sprzecznego z wolą boską.

O końcu świata cały czas snute są nowe teorie, upubliczniane są nowe badania, wskazujące rok, datę i godzinę, odnajdywane są coraz to nowsze kalendarze i zapiski proroków. Czego jeszcze nie wiemy o końcu świata i o Sądzie Ostatecznym? Kiedyś moja mama powiedziała, że końca świata nie będzie, abym się nie martwiła. "Bo to ludzie sami się niszczą, zabijają, zsyłają choroby, a później bomby." Kurczę, i czy to nie jest bardziej przerażające niż czterej piekielni jeźdźcy apokalipsy?

15 kwietnia 2014

#gizdy z dziarami

Tak się zdarzyło, że w piątkowy wieczór trafiłam do baru z kebabem. W środku podszedł do mnie chłopak i spytał: "Jak jest wifi po angielsku?", odpowiedziałam, mając pierwszy  kęs nieba w ustach (mniej więcej w ten sposób - klik). Później do rozmowy włączyła się kobieta: "Jesteśmy w Polsce, mówimy wifi, kto w ogóle mówi łaj faj?", odpowiedzi udzielił jej partner życia, mówiąc "Ja!". Kobieta jednak kontynuowała: "Jesteśmy w Polsce, mówimy po polsku, a najlepiej PO ŚLĄSKU. Nie wiem kto mówi łaj faj. No chyba rocznik '95..." Serdecznie uśmiechnęłam się do Pani, nie dając po sobie poznać, że jestem z rocznika '94, może trudno byłoby jej to przełknąć. Dyskusja zakończyła się, kiedy kobieta dostała  swojego kebaba i powiedziała "Zamieniam się w żarcie".

Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, a mój na poznawanie śląskiej gwary i kultury jest coraz większy. Już od 8 marca w CSW Kronika w Bytomiu w ramach cyklu A Place Where We Could Go można oglądać wystawę projektu Łukasza Skąpskiego pt. "Przaja moimu hajmatowi" (klik), co jest niezłym kąskiem dla miłośników sztuki i Silesii.
Autorzy o wystawie: Projekt polega na stworzeniu wzornika tatuaży na temat „Przaja moimu hajmatowi" lub „Mōj hajmat mōm rod", czyli po polsku „Kocham mój Heimat". To śląskie zdanie jest tematem tatuaży zaprojektowanych (namalowanych) przez zaproszonych do projektu artystów. „Projekty” przybiorą formę obrazów na płótnie lub papierze. Hasło „Mōj hajmat mōm rod lub „Przaja moimu hajmatowi" w całości lub fragmentach pojawi się na obrazie. Tytułowe hasło zawiera trzy słowa o różnym pochodzeniu: "przaja" z czeskiego, "moimu" z polskiego i "hajmatowi" z niemieckiego. To trzy języki, które miały największy wpływ na język śląski.

Artyści, którzy wzięli udział w akcji to m.in. Wilhelm Sasnal, Ayuta, Rafał Bujanowski czy Łukasz Jastrubczak. Żaden z nich nie urodził się na Śląsku, musieli więc jako "obcy" zinterpretować temat "śląskości". Projekt Jastrubczaka spodobał mi się najbardziej. Jego koncept opiera się na przedstawieniu każdego miasta aglomeracji w formie kolorowych kropek. Tatuaż jest bardzo estetyczny i świetnie oddaje problem hajmatu.




Kolejnym ciekawym rozwiązaniem był ten zaproponowany przez Bujanowskiego. Rafał zaprojektował tatuaż polegający na połączeniu pieprzyków kolorem cyjanu. W ten sposób każdy może wytyczyć przestrzeń "prywatnej ojczyzny", u każdego będzie ona inna, unikatowa.



Co jest największym problem w kolaboracji artysta - tatuażysta? Wielka wyobraźnia artysty. To, co dobrze wygląda na płótnie, niekoniecznie będzie dobrze wyglądało na ciele. Uważam, że kilku artystów za bardzo dało ponieść się swojej wizji i choć ich interpretacja jest ciekawa, to na pewno nie chciałabym jej mieć na sobie, do końca życia.

Mikołaj Małek
Istotną zaletą akcji jest to, że jeśli zdecydujemy się na jakiś wzór, będzie on wytatuowany za darmo (do 26 kwietnia). Może więc zamiast zbierać pieniądze na triabala, gwiazdki na karku czy kolejny znak nieskończoności warto zastanowić się nad własnym pojęciem hajmatu i właśnie to wytatuować.

*"HAJMAT-to nasza mowa, nasze odczucia, nasza ziemia, nasza tożsamość, ale także nasz byt, nasza gospodarka.Tak, to jest hajmat!"*

9 kwietnia 2014

#salon meblowy

Pewien czas temu na uczelni profesor X postawił przed nami krzesło. Następnie kazał nam "opowiedzieć krzesło". Nic dziwnego, przecież nie jestem na ASP, więc namalowanie go nie wchodziło w grę. Ale czemu miał służyć ten ekscentryczny eksperyment? Odpowiedź jest taka: o wiele łatwiej namalować coś, odzwierciedlić rzeczywistość pędzlem niż słowem. Dlaczego? O ile obraz można zweryfikować, porównać do przedmiotu, który jest eksponatem, to słowo o wiele trudniej. Słowo może być zarówno puste semantycznie, jak i być najbardziej rozbudowaną metaforą, słowem-symbolem. Chyba lepiej pójść w ślady van Gogha, namalować krzesło i mieć święty spokój. Najlepiej to od razu dwa.



"Krzesło Vincenta z jego fajką" i "Fotel Paula Gauguina" to tym razem obrazy-symbole. Kontrastujące ze sobą meble inspirują nie tylko stolarzy, ale każdego, kto chce dowiedzieć się czegoś więcej o paranojach. Van Gogh chorował na psychozę maniakalno-depresyjną i ślady tych zaburzeń pozostawił na swoich obrazach. Przede wszystkim Vincent miał słabość do koloru żółtego. "Żółty dom", "Słoneczniki" czy "Nocna kawiarnia" to obrazy zdeterminowane tym odcieniem. Wg doktora Paula Wolfa było to efektem naparów, jakie malarz pił na epilepsję, a które doprowadziły do ślepoty barw.

Van Gogh zamiast swojego autoportretu stworzył krzesło, które mówi o nim więcej niż mądralińska biografia. Mebel jest ascetyczny, prosty, bez zbędnych ornamentów, oprócz fajki na siedzeniu jest pusty. Artyście przez całe życie, mimo podejmowanych prób stworzenia rodziny, towarzyszyła samotność, bieda i rozczarowanie, co po części przedstawił na obrazie.
Drugie krzesło jest bardziej wyszukane, należy do Paula Gauguina, francuskiego malarza. Stoi na nim świeca i dwie książki.  Paul, w odczuciu Vincenta, był osobą otwartą, utrzymywał kontakty ze śmietanką towarzyską, był "światowcem", dlatego van Gogh przypisał mu takie atrybuty.
Drogi tych postimpresjonistów skrzyżowały się w Prowansji, gdzie odbywały się kolonie artystyczne.
W liście do swojego brata, Theo, autor "Słoneczników" pisze:

Chciałbym bardzo, żeby de Haan zobaczył mój szkic palącej się świecy i dwóch powieści (jedna żółta, druga różowa), umieszczonych na pustym fotelu (tzn. fotelu Gauguina), płótno rozmiaru 30, w czerwieni i zieleni. Pracowałem dziś znowu nad pendant, moim własnym, pustym krzesłem, białym drewnianym krzesłem z fajką i kapciuchem. W tych dwóch szkicach, jak w innych, sam próbowałem odnaleźć efekt światła w jasnym kolorze – de Haan prawdopodobnie zrozumie, czego szukam, jeśli przeczytasz mu to, co ci piszę na ten temat. 

Co do relacji łączących mężczyzn - była skomplikowana. Artyści często się spotykali, dyskutowali o sztuce, ale mieszanka ich charakterów, kontrastowych osobowości doprowadzała do licznych sprzeczek.
Istnym pandemonium było odcięcie sobie ucha przez van Gogha, po jednej z kłótni z Paulem. Podobno to zdarzenie doprowadziło do nasilenia się zaburzeń psychicznych malarza.
Zainteresowanych chirurgicznymi popisami Vincenta odsyłam do "Tajemnicy ucha van Gogha", gdzie jest więcej szalonych faktów i kontrowersji.

Autoportret z zabandażowanym uchem i fajką Vincent van Gogh/ 1889

Krzesło to mebel wszystkich pokoleń. Funkcjonalne, niezastąpione jako szafa.
Co moje krzesło mówi o mnie samej? Jestem szwedzką minimalistką, delikatnie opaloną, chyba solidnie poskładaną, jestem też dobrym oparciem, nigdy nie mam wahań. Mam też 3 klony.
A jakim krzesłem chciałabym być? Najbardziej to przezroczystym.

*tak naprawdę profesor X nie pokazał nam krzesła, tylko kosz*

8 kwietnia 2014

#skary

W dobie konsumpcjonizmu możemy i chcemy mieć wszystko. Zegarek, który pierze, buty, które odchudzają, książki, które same się czytają (oj, czy to nie są przypadkiem audiobooki?).
Kupujemy wszystko i w niekontrolowanych ilościach. Pani w Rossmannie przy kasie zawsze zadba abyś nie zapomniał kupić żelu pod prysznic albo pachnących saszetek do szafy. Nie, nie potrzebujesz tego. Ale ta atrakcyjna cena. Kup-kup-kup. I kupujesz.
Sama lubię kupować. A kiedy już zobaczyłam te skarpetki, to kompletnie oszalałam na ich punkcie.





Skarpetki z Fridą Kahlo? Proszę bardzo. Chcesz mieć "Narodziny Wenus" na sobie? Zaraz pójdzie Ci w pięty. Tajemnicza "Mona Lisa"? Uśmiech gdzieś znikł, ale prawie identyczna. I największy hit. "American Gothic". Takiej parodii jeszcze nie było, a to wszystko na skarpetce o składzie: 75% Cotton, 20% Polyester, 5% Spandex. A mimo wszystko chciałabym mieć jedną parę, np. ze "Słonecznikami" w garderobie. Do niczego nie są mi potrzebne skarpetki za 9$, ale chciałabym je mieć.
Jak na razie muszą mi wystarczyć jednak trzypaki z H&M'u, by nakarmić ego konsumenta.