31 maja 2014

#herring

Czy myśleliście kiedyś, aby zamieszkać w labiryncie? Codziennie budzić się w innym korytarzu i nigdy nie znaleźć drogi do toalety? Oh, co za cudowna wizja.
Dzisiaj nie będzie labiryntu z Minotaurem, heroicznych prób zabicia potwora - nić Ariadny także nie będzie potrzebna. Pokażę Wam labirynty XXI wieku. Takie rzeczy nie tylko w USA.

Wejście do  labiryntu otwiera Nelson - Atkins Museum of Art, które znajduje się w Kansas City.



Samo muzeum oczarowało mnie swoim eklektyzmem. W prostopadłym układzie, nad zbiornikiem wodnym, znajdują się dwa różne pod względem architektury budynki, tworząc powalający efekt.

Na terenie muzeum w 1993 zaprezentowano instalację pt. "Shuttlecocks" czyli urocze lotki, natomiast teraz, 22 maja 2014 Nelson - Atkins Museum zaprezentowało "Glass Labirynth" - amerykańskiego artysty Roberta Morrisa.






Robert Morris, tak samo amerykański jak Philip Morris i Marlboro, spakował swój dorobek artystyczny i przyjechał do Polski. W 2010 roku, Muzeum Sztuki w Łodzi, gościło artystę, który przed wejściem postawił nic innego jak labirynt. Może nie tak imponujący czy nowoczesny, ale na pewno symboliczny i charakterystyczny dla jego twórczości.



Fetysz "pułapki" artysta rozpowszechnia chyba na całym świecie. Kręte korytarze Morrisowskich labiryntów prowadzą zarówno do Filadelfii, jak i słoneczenej Pistoii we Włoszech.
Labyrinth, Philadelphia, 1974

Labyrinth, Fattoria di Celle, 1982

W takim labiryncie życie jest prostsze, Twoim głównym celem staję się tylko odnalezienie wyjścia, nie masz nic więcej na głowie. Sama chętnie zgubiłabym się w takim "błędnym kole", gdyż błąkanie się między działami w Tesco nie sprawia mi już frajdy.

15 maja 2014

#chomiczówka

Na blogu przyszedł czas na motyw autobiograficzny. Wychowałam się w bloku. Koniec wątku autobiograficznego.

Bloki są bardzo stereotypowe. Połowa ludzi uważa, że zamieszkuje je "patolka", mieszka w nich klasa średnia, której nie stać na domek z białym płotem na przedmieściach, albo że po klatkach "gimbaza" pali swoje pierwsze fajki (to akurat prawda).
Wg mnie bloki są super, gdyby nie jeden aspekt, który je wyróżnia. Mówię o feerii barw wykorzystanej przy ich elewacji. To co powinno służyć ludziom, sprawić, że będą chętnie wracać do przytulnego mieszkania, często razi po oczach.

Dlaczego tak to wygląda? Komunizm był szary – truizm, który zatruł umysły. Więc gdy się bohatersko wyzwoliliśmy, pierwszym odruchem była wizyta w sklepie z farbami. I tak teraz wygląda moja ojczyzna: jakby małpa bawiła się pędzlem. - mówi Andrzej Stasiuk. W ten sposób możemy sobie tłumaczyć ekspansję kolorów w naszych miastach. Tak, niech będzie kolorowo, cieszmy się, będzie pięknie! Ale później kolory blakną i znów pojawia się szarość. Tym razem przebija się ona przez słodko - pierdzącą elewacje. 

Teraz polscy deweloperzy sprzedają nam białe lub szare apartamentowce, stanowiące kontrofensywę dla wieżowców "udekorowanych" arcyciekawymi połączeniami kolorystycznymi. To wszystko dla ukojenia naszego szoku estetycznego.

Można? Można! - przykład: moje osiedle
A przecież monochromatyczność jest elegancka i kojąca. Tak również uważa L.U.C. i Sokół, którzy pod adresem www.pospoliteruszenie.com apelują do nas o poczucie większej świadomości outdooru. "Wszyscy jesteśmy Pokoleniem Remontu!" - takie hasło możemy znaleźć na ich stronie.

Kto doprowadził nasze miasto do takiej tęczowej ruiny? Urbaniści i architekci, spółdzielnie mieszkaniowe czy my sami? W końcu ktoś o tym decyduje. Polska jest podobno krajem o spaczonym zmyśle estetyki. Lubimy kicz, lubimy kiepskie grafiki 3D, brokat i miedzianą malinę. Prawdopodobnie sami się na to godzimy, a co najgorsze - nawet tego nie zauważamy.

Kolejny przykład. Rzeszów - moje Miasto Innowacji także lubi kolory i zainwestowało 6,7 mln w tęczę - sręczę. Most jest dla mnie kiepskim żartem, niemal jak żywot orkiestry przyczepionej do pnia drzewa w filmie Kusturicy. Jestem raczej zwolenniczką skandynawskich rozwiązań i pozostaję w mniejszości ludzi, którzy jak chcą iść do wesołego miasteczka, to kupują do niego bilet. A ten most jest właśnie takim wesołym miasteczkiem. Sama tylko nie potrafię pojąć, czy patrząc na niego jestem w pokoju strachów czy w gabinecie luster.


Teraz rzecz, która kłuje moje serduszko najczęściej. Reklamy. Czuję się nimi tak często karmiona, że nimi wymiotuję. Z każdej strony. Na każdym budynku. 


Ostatnio czytając wywiad z Marią Poprzęcką, cały czas kiwałam głową, jak te plastikowe psy na tyłach samochodów. Ale kobieta powiedziała dużo prawdy. 
Zdumiewa mnie wiara w skuteczność przydrożnych reklam, tego wizualnego bełkotu, bezwartościowego informacyjnie i marketingowo. Kto jest ich odbiorcą? Zirytowani ludzie stojący w korkach? Ci, którzy z korka się wyrwali, przekraczając dozwoloną prędkość? Może z czasem ludzie pojmą, że te szmaty są nieskuteczne. I firmy, i klienci przeniosą się do internetu. No bo przecież jak chcę kupić blachodachówkę, to nie będę informacji o niej szukała na jakimś słupie, tylko w necie.

Myślę, że pstrokaty trend w końcu nam przejdzie (prędzej czy później), a kolorowe bloki będziemy pamiętać tylko ze zdjęć schowanych w pudłach, które trafią do piwnic. W tych blokach oczywiście.

6 maja 2014

#yellow king


Co wiąże Matthew Mcconaughey'a z krzyżem? True Detective.
Ostatnio zakończyłam swój romans z tym serialem i jestem nadal pod jego silnym wpływem. Po pierwsze, jego czołówka i intro Handsome Family. Po drugie cały ten okultyzm i iście lynchowski klimat Luizjany. Po trzecie przeobrażenie się Mcconaughey'a z surfera w detektywa dekady.





Serial pełny jest wizji i symboli, a jednym z najważniejszych z nich jest spirala odnajdywana na ciałach ofiar. 
Fikcja stała się jednak rzeczywistością, kiedy natknęłam się na "Spiralną groblę".


 Jest to land art, którego konsekwencją była ingerencja w pejzaż Wielkiego Jeziora Słonego - zresztą bardzo kosztowna i pracochłonna. Autorem jest Robert Smithson, który w 1970 roku ze skał, ziemi i soli zbudował groble. Od tamtej pory jest ona cyklicznie zalewana, poddawana różnego rodzaju procesowi niszczenia, jednak sam twórca nie zezwalał na konserwację swojego land artu.
Sztuka czy absurd? A może znak, że rozwiązania zagadki o Królu w Żółci trzeba właśnie szukać w Utah... 
Miłego dnia!

5 maja 2014

#szukanie gwoździa w całym

48% kobiet w Polsce zajmuje kierownicze stanowiska (Grant Thornton International, 2013). Kobietę top of the top charakteryzuje przede wszystkim porządek, odwaga, wiedza, pasja i zaangażowanie oraz pomysłowość. Ostatnio trafiłam na ciekawy artykuł pt. "Dyrektorki", który sugeruje, że monopol na kierownicze stanowiska związane z sektorem sztuki mają właśnie panie. Kupując bilet do muzeum przeważnie nie zastanawiamy się nad tym, kto je prowadzi, tylko co w nim jest. Publikacja Agnieszki Sural sprawiła, że mam teraz większą ochotę przyjrzeć się życiorysom zarządców galerii niż obrazom w pięknych ramach - bo to piękne i mądre kobiety są!

Na początku jedziemy nad morze. W Gdańsku możemy odwiedzić Łaźnię, której dyrektorką jest Jadwiga Charzyńska. Ma na swoim koncie zorganizowanie wystawy duetu artystycznego Gilberta i Georga. Po tym evencie Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia zostało umieszczone w zestawieniu  najlepszych muzeów i galerii prezentujących sztukę współczesną w Polsce według tygodnika "Polityka".






Już od 10 maja rusza wystawa "Histeryczne maszyny" Billa Vorna, która traktuje o problematyce sztucznego życia i robotyki. Nie polecam technofobom.

W Krakowie działa modny Mocak. Znajduje się tam słynny pokój w literki, a nad wszystkimi działaniami czuwa Maria Anna Potocka. To ona broniła między innymi instalacji Kozyry "Piramida zwierząt".
O swojej galerii mówi tak: 
W galeriach robiłam bardzo ryzykowne wystawy, bo one były kierowane przede wszystkim do środowiska artystycznego. Muzeum nie jest dla krytyków i kuratorów, chociaż się cieszę, kiedy wystawy podobają się fachowcom. Wystawy w MOCAK-u mają przede wszystkim pokazać szerokiemu odbiorcy, czemu służy sztuka. Bo sztuka jest niezwykle ważnym, niemal strategicznym narzędziem egzystencjalnym. Można w niej zobaczyć siebie i innych, często tych innych bardzo innych. Sztuka to coś znacznie więcej niż ornament życia. I muzeum powinno umieć to przekazać.





 W stolicy czeka na nas Otwarta Zachęta i po prostu Zachęta. To właśnie Hannie Wróblewskiej zawdzięczamy tę stronę internetową, która udostępnia zasoby Narodowej Galerii Sztuki. Wystawy w Zachęcie mają charakter czasowy, więc za każdym odwiedzając ją  można spodziewać się czegoś nowego.






Przyszła kolej na moją faworytkę, Zofię Gołubiew. Muzeum Narodowe w Krakowie odwiedził chyba każdy. Ja miałam okazję być w Gmachu Głównym oraz w Galerii Sztuki Polskiej w Sukiennicach. Wszystkimi oddziałami kieruje prawdziwa kobieta.

Uważałam, że to ostatnie miejsce dla mnie, że siedzą tam starsze panie za szafami, w kapciach, plotkują i piją herbatę. Natomiast ja szalałam - o tych szaleństwach nie będę opowiadać, bo mi się pani zgorszy. 
Nie miałam wielu okazji, by mówić o sobie, więc idąc tutaj, myślałam nad tym, jaka jestem. Czy wesoła, czy smutna, beztroska czy sieriozna... Czy jestem odważna, czy tchórz? Powiem na przykład o tej odwadze.
Wiele osób twierdzi, że zawsze cechowała mnie odwaga cywilna. Że miałam odwagę mówić, kiedy inni się bali, stanąć za kimś, za kim nikt nie chciał stanąć. To skutki wychowania na westernach (śmiech). Nadal mam też odwagę w kierowaniu muzeum - przez co zapewne mam złą prasę! Ale jednocześnie boję się tylu rzeczy: pająków, ciemności, lasu w nocy, latać samolotem! Tchórz po prostu. Ostatnio boję się też otwartej wody. Więc co, jestem odważna czy jestem tchórz?

Zofia Gołubiew nie siedzi cicho. Dla przykładu jasno wyraziła się w liście do dziennikarza, który nazwał ją dyrektorką, że należy jej się większy szacunek i tytulatura, gdyż prowadzi większą instytucję niż przedszkole.
Felietony Dyrektor Muzeum Narodowego można przeczytać w Dzienniku Polskim.







Podróż kończę we Wrocławiu. Tam Muzeum Współczesne Wrocław i Dorota Monkiewicz, która mówiła tuż przed otwarciem:

MWW będzie miało bardzo różnorodną ofertę. Będzie to duże muzeum i nie może zamykać się w jakiejś wąskiej formule. Należy jednak pamiętać, że naszym punktem wyjścia jest postać Ludwińskiego, który kojarzy się ze sztuką konceptualną, filozoficzną, bezcielesną, choć doceniał on także rolę happeningu, wprowadzania życia do sztuki. Nasz patron daje nam dość dużą wolność.Program MWW nie jest tożsamy z programem Schronu, ale będzie czas, aby przetestować, jak ta „miniwizja programowa” będzie funkcjonować. Częścią wspólną jest stała ekspozycja poświęcona Jerzemu Ludwińskiemu i wystawy poświęcone innym artystom z nim związanym.Tak więc wrocławscy artyści awangardowi są dla nas bardzo istotni, ale to nie wszystko. Planujemy też pokazywać sztukę, która oddziałuje nie tylko na intelekt widza, ale angażuje jego wszystkie zmysły. Schron oferuje nam bardzo specyficzną przestrzeń psychofizyczną, bez dostępu do naturalnego światła, bez okien. To prowokuje nas na przykład do pomyślenia o takich wystawach, w których właśnie efekty świetlne będą odgrywać ważną rolę i które sprawią radość widzowi poprzez swoją atrakcyjną formułę.Otwieramy się więc na różnorodność postaw i różnorodność formalną (cały wywiad można przeczytać tutaj).


  



Każda z tych kobiet twardą ręką trzyma w ryzach naszą edukację kulturalną i przyszłych pokoleń. Są dyrektorami (by nie narazić się Zofii Gołubiew) najpopularniejszych/najmodniejszych/najciekawszych instytucji oferujących nam możliwość "przeżywania" sztuki. A gdzie w tym wszystkim są mężczyźni? Może przybijają gwoździe do ściany...

4 maja 2014

#but first let me take a selfie

Co najczęściej widzę na ulicach? Telefony firmy Apple, reklamówki z Biedronki oraz papierosy. 
Najczęstsze zachowania wśród ludzi? Robienie sobie selfie, odświeżanie Facebooka, palenie przy przeglądaniu Facebooka. Tak, ja też jestem uzależniona (od papierosów i  portalu M. Zuckerberga). 
Co się stanie jeśli technologia wkroczy w przestrzeń sztuki?
Oto obrazy przyprawione nutką współczesności.

“The Balcony” Edouard Manet

“Portrait de Marie Therese Walter” Pablo Picasso

“Rokeby Venus” Diego Velázquez

“The Scream” Edvard Munch

“The Card Players” Paul Cézanne

“The Room” Vincent van Gogh

“Wanderer Above the Sea of Fog” Caspar David Friedrich

A morał z tego taki, że jak masz za dużo ładowarek to kable Ci się poplączą.

*przepraszam za epigramatyczność notki, ale niedziela to dzień lenia*

1 maja 2014

#hotel novotel

Każdy ma swój sposób na poprawę humoru. Moim od niedawna stało się odwiedzanie Światowida. Za każdym razem trafiam na cudowny film, na niecodzienne osobowości i zdarzają się niespodziewane sytuacje. Tak było i tym razem, kiedy wybrałam się na Grand Budapest Hotel. Na początku seansu, jeden z kinomanów zaczął częstować pozostałych czekoladowymi króliczkami. Mama  mówiła, żeby nie brać słodyczy od nieznajomych, ale przecież w ciemnym kinie nic mi się nie stanie. Przed rozpoczęciem filmu także stała się rzecz niewiarygodna. Na ekran wskoczył zabawny królik, który zaczął śpiewać sto lat. Cała akcja była niespodzianką dla Pana Jerzego, który obchodził urodziny w kinie ze swoją paczką. Od właścicielki kina solenizant dostał sok. Zaproponował każdemu kolejkę, ale z gwinta. Niestety nie miał przy sobie kieliszków... 

Grand Budapest Hotel także poprawił mi humor. Podobała mi się maniera aktorów, cała lukrowa otoczka, synkretyzm stylu, nienachalny humor - każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Najbardziej jednak zaintrygowały mnie obrazy w rezydencji Madame Celine Villeneuve Desgoffe und Taxis. Pierwszym z nich, zapisanym w testamencie wdowy, był "Chłopiec z jabłkiem".


Gustave H, spadkobierca obrazu, mówi o nim: To jest znakomity portret pięknego chłopca u progu męskości pędzla van Hoytla młodszego. Blondyn o gładkiej, białej jak mleko skórze. Nienaganna proweniencja. Jeden z ostatnich w prywatnych rękach i bez wątpienia najlepszy. To jest arcydzieło. Reszta nic nie jest warta, gówno, śmieci.

Jan van Eyck, owszem, jego kojarzę, ale van Hoytl brzmiał kompletnie obco. Nic dziwnego, jak się później okazało, gdyż "Chłopiec z jabłkiem" powstał na zlecenie reżysera filmu, Wesa Andersona. Obraz wyszedł spod pędzla Michaela Taylora, brytyjskiego malarza.

O ile "Chłopiec z jabłkiem" był złotą kurą w filmie, to czarną owcą było płótno Egona Schielego.


Obraz w filmie nie jest oryginałem ekspresjonisty, natomiast od razu można go skojarzyć z jego twórczością. Przede wszystkim reżyser subtelnie nawiązał do wiedeńskiej secesji, której mistrzem był właśnie Schiele. Po drugie kobiety w pończochach, akty miłosne, czarny kontur i zdeformowane postacie to jakby dekalog malarstwa Egona.

Kobieta z zielonymi pończochami

Siedząca kobieta ze zgiętym kolanem

Kobieta w czarnych pończochach

Stojąca dziewczyna o czarnych włosach

Historia Egona to bardzo dobry materiał na film, raczej thriller. Jego styl wyrósł na twórczości Gustava Klimta.

W 1907 Schiele poznał Gustava Klimta. Mistrz wiedeńskiej secesji wspierał młodych twórców, a prace Egona wydały mu się wyjątkowo obiecujące. Roztoczył nad nim swój patronat - kupował rysunki Schielego, znajdował dla niego modeli oraz przedstawiał go potencjalnym patronom. Wprowadzał młodego artystę zwłaszcza w środowisko wiedeńskiej secesji, której wkrótce Egon stał się ważnym przedstawicielem.

Styl młodego malarza ewoluował jednak w stronę deformacji, niepokoju, brzydoty, seksualności.  Z tego właśnie powodu jego prace często nie były akceptowane przez otoczenie. Schiele był także bohaterem procesu dotyczącego pornografii. Do jego studia często przychodziły niepełnoletnie dziewczynki, które portretował nagie, ukazywał ich zmysłowość, uwypuklał narządy płciowe, ale także w charakterystyczny dla siebie sposób pokazywał ich portret psychologiczny. Kobiety Schielego są zamyślone, zagubione, niepewne, nie odbieram ich jako obiekt seksualny, lecz jako androgeniczne postacie.
Egon został aresztowany pod zarzutem "deprawacji nieletnich" i spędził w więzieniu kilkanaście dni.
Kontrowersyjny artysta, jako ostatnie, obchodził swoje 28 urodziny. Na przestrzeni tych lat przeżył chorobę psychiczną ojca, dystans matki, liczne romanse oraz śmierć żony.

Autoportret z chińską garliczką

Pan Jerzy jest jednak szczęśliwym emerytem, na pewno nie miał konfliktu z prawem, z tego co wiem bardzo podobał mu się film, a może bardzo smakował mu alkohol. Panu Jerzemu i wszystkim dzisiejszym solenizantom życzę sto lat!