Bloki są bardzo stereotypowe. Połowa ludzi uważa, że zamieszkuje je "patolka", mieszka w nich klasa średnia, której nie stać na domek z białym płotem na przedmieściach, albo że po klatkach "gimbaza" pali swoje pierwsze fajki (to akurat prawda).
Wg mnie bloki są super, gdyby nie jeden aspekt, który je wyróżnia. Mówię o feerii barw wykorzystanej przy ich elewacji. To co powinno służyć ludziom, sprawić, że będą chętnie wracać do przytulnego mieszkania, często razi po oczach.
Dlaczego tak to wygląda? Komunizm był szary – truizm, który zatruł umysły. Więc gdy się bohatersko wyzwoliliśmy, pierwszym odruchem była wizyta w sklepie z farbami. I tak teraz wygląda moja ojczyzna: jakby małpa bawiła się pędzlem. - mówi Andrzej Stasiuk. W ten sposób możemy sobie tłumaczyć ekspansję kolorów w naszych miastach. Tak, niech będzie kolorowo, cieszmy się, będzie pięknie! Ale później kolory blakną i znów pojawia się szarość. Tym razem przebija się ona przez słodko - pierdzącą elewacje.
Teraz polscy deweloperzy sprzedają nam białe lub szare apartamentowce, stanowiące kontrofensywę dla wieżowców "udekorowanych" arcyciekawymi połączeniami kolorystycznymi. To wszystko dla ukojenia naszego szoku estetycznego.
![]() |
Można? Można! - przykład: moje osiedle |
Kto doprowadził nasze miasto do takiej tęczowej ruiny? Urbaniści i architekci, spółdzielnie mieszkaniowe czy my sami? W końcu ktoś o tym decyduje. Polska jest podobno krajem o spaczonym zmyśle estetyki. Lubimy kicz, lubimy kiepskie grafiki 3D, brokat i miedzianą malinę. Prawdopodobnie sami się na to godzimy, a co najgorsze - nawet tego nie zauważamy.
Kolejny przykład. Rzeszów - moje Miasto Innowacji także lubi kolory i zainwestowało 6,7 mln w tęczę - sręczę. Most jest dla mnie kiepskim żartem, niemal jak żywot orkiestry przyczepionej do pnia drzewa w filmie Kusturicy. Jestem raczej zwolenniczką skandynawskich rozwiązań i pozostaję w mniejszości ludzi, którzy jak chcą iść do wesołego miasteczka, to kupują do niego bilet. A ten most jest właśnie takim wesołym miasteczkiem. Sama tylko nie potrafię pojąć, czy patrząc na niego jestem w pokoju strachów czy w gabinecie luster.
Teraz rzecz, która kłuje moje serduszko najczęściej. Reklamy. Czuję się nimi tak często karmiona, że nimi wymiotuję. Z każdej strony. Na każdym budynku.
Ostatnio czytając wywiad z Marią Poprzęcką, cały czas kiwałam głową, jak te plastikowe psy na tyłach samochodów. Ale kobieta powiedziała dużo prawdy.
Zdumiewa mnie wiara w skuteczność przydrożnych reklam, tego wizualnego bełkotu, bezwartościowego informacyjnie i marketingowo. Kto jest ich odbiorcą? Zirytowani ludzie stojący w korkach? Ci, którzy z korka się wyrwali, przekraczając dozwoloną prędkość? Może z czasem ludzie pojmą, że te szmaty są nieskuteczne. I firmy, i klienci przeniosą się do internetu. No bo przecież jak chcę kupić blachodachówkę, to nie będę informacji o niej szukała na jakimś słupie, tylko w necie.
Myślę, że pstrokaty trend w końcu nam przejdzie (prędzej czy później), a kolorowe bloki będziemy pamiętać tylko ze zdjęć schowanych w pudłach, które trafią do piwnic. W tych blokach oczywiście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz