Podobno to esej o filmie Michała Rosy.
Wątpliwa pewność
Jako nastolatka zaczytywałam się w
kolorowych magazynach dla kobiet, żeby lepiej zrozumieć świat, w
który miałam dopiero wejść. Czytałam o stosunkach
damsko-męskich, tych na co dzień i tych w sypialni, o tym, że
mężczyźni potrzebują przestrzeni, wolności, a kobiety to
bluszcze, które wykorzystują wszystkie swoje atrybuty, aby tych
mężczyzn przy sobie zatrzymać.
W końcu weszłam w tę rzeczywistość
i wszystko okazało się bzdurą. Pozostało mi tylko wyrzucić
kolorowe gazety.
"Rysa" to film Michała Rosy,
który pokazuje nam piękne krakowskie mieszkanie, a w nim "stare,
dobre małżeństwo". Już na samym początku pojawia się
symboliczna rysa, która z każdą minutą staje się coraz
widoczniejsza.
Joanna Kocjan to kobieta, której nie
można narzucić żadnej formy, nie jest ani żoną, ani matką, jest
kimś niezależnym i wymykającym się ze sztampowej klasyfikacji.
Kiedy dowiedziała się o wątpliwej
przynależności swojego męża do służby SB, miała powód by
odciąć się od niego jeszcze bardziej. Przesłanki co do
przeszłości Jana, upublicznione przez pewnego historyka, mijały
się z prawdą, jednak odnaleziony list dotyczący materiału w
kropki, notabene, z którego Joanna miała uszytą suknię ślubną,
przesądził o kryzysie w ich małżeństwie.
Według mnie ich związek był na takim
etapie, że katalizatorem mogłoby stać się nawet przesolenie zupy
przez Jana.
Kobieta uciekła w swój świat
świerszczy, do uroczego pokoju na strychu.
Ta ucieczka, powtarzająca się
codziennie, stała się małym rytuałem w domku na przedmieściu.
Wcześniej tradycją było wspólne jadanie posiłków, teraz
samotność stała się codziennością. Ich spotkania w przedpokoju,
kiedy rzucali na siebie przelotne spojrzenia, chłód jakim kobieta
obdarzała swojego męża, stały się rutyną.
On w tym związku był kobietą, która
potrzebuje miłości i akceptacji. Jan stał się ofiarą własnej
nieklarownej przeszłości, która nigdy nie miała być już
wyjaśniona.
Ona była mężczyzną, który
potrzebuje przestrzeni, który zamyka się w swojej arkadii.
To typ kobiety, który odwraca się od
partnera po akcie miłosnym, jest samowystarczalny, egoistyczny,
niezdolny do kompromisów.
O takim typie nie pisali w gazetach, a
szkoda, bo wtedy może lepiej zrozumiałabym Joannę, którą po
części sama jestem.
Za "Rysę" Jadwiga
Jankowska-Cieślak w 2009, rok po ukazaniu się filmu, otrzymała
Orła w kategorii "Najlepsza główna rola kobieca", a jej
ekranowy partner Krzysztof Stroiński był laureatem "Najlepszej
roli męskiej". Małżeństwo wykreowane przez Rosę jest wręcz
na medal. Historia, którą stworzył nie ma nic wspólnego z
tkliwymi opowieściami o zdradach i rozstaniach. Tutaj problem tkwi w
psychice głównej bohaterki, w jej charakterze i chyba
najsłuszniejsze stanie się założenie, że Joanna jest jakaś
inna.
Swoją formą "Rysa"
przypomina mi o innym filmie – "Wątpliwość" z Meryl
Streep. Różnicą jest to, że opuszczamy krakowski dom, a
przenosimy się do klasztoru. Tutaj pewność miesza się wahaniem,
domniemanie zmienia się w intrygę, sacrum pomału staje się
profanum.
Jeszcze inną konotację znajduję
między wizerunkiem Joanny, a postacią Claire z "House of
Cards".
Obie kobiety są niezależne, tkwią w
jakimś schemacie związku, z osobą, z którą same nie wiedzą czy
jeszcze coś je łączy, w końcu odchodzą.
Joanna wyprowadziła się, a obrazek
przeżytych wspólnie lat, przez jedną rysę, rozbił się. Ona nie
tęskni, nie czuje, na wieść o zawale męża odchodzi spokojnym
krokiem. Wszystkie emocje zabija w sobie, możliwe, że jest
emocjonalnym inwalidą, bo przecież każda inna normalna kobieta, o
której piszą kolorowe magazyny, przejęła by się wypadkiem,
wzruszyła, natychmiast pobiegła do męża. I tak, owszem, w końcu
małżeństwo spotyka się w szpitalu. Nie ma tam miejsca na
nostalgie, na łzy - to spotkanie "starego dobrego małżeństwa",
bez zbędnych pompatycznych słów.
Zimowy dzień, Joanna idzie z walizką
przez ulicę. Wciąż nie wiemy czy kobieta poskleja rozbity obraz,
czy może wyrzuci go do śmieci.
I co daje nam tym Rosa? Nadzieję na
odbudowę związku, nadzieję, że miłość wszystko przezwycięży,
czy może sugeruje, że miłości w ogóle nie ma, a my jesteśmy
tylko trybikami w dziwnym mechanizmie zwanym "miłością"?
Nie, Rosa daje nam wątpliwą pewność każdej historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz