4 marca 2014

#źle zagrane, davis

O twórczości George'a Grosza przypomniałam sobie niedawno. Przy wyborze książki podobno nie należy kierować się okładką. "Ości" Ignacego Karpowicza kupiłam raczej przez zawartość, ale kiedy już książka znalazła się w moich rękach i dłużej przyglądnęłam się jej okładce to znalazłam konotacje między projektem oprawy a obrazami dadaisty.
George Grosz to niemiecki malarz, grafik, specjalizował się w karykaturach. Prowadził raczej bujne życie towarzyskie, miał także konflikty z prawem, może nie takie jak Caravaggio (nota bene pierwszy awanturnik baroku), lecz kontrowersje wywoływał poglądami i brakiem poprawności politycznej - tak Niemcy tłumaczyli jego zwalczanie militaryzmu i nacjonalizmu.
Wracając do meritum sprawy, okładka "Ości" ma wg mnie wiele wspólnego z obrazem "Chcę Cię wielbić, o piękności".



Po pierwsze projekt okładki twórczości Przemysłowa Dębowskiego to wg mnie maleńkie dzieło sztuki: dziwne, groteskowe, przypominające trochę kolaż. W szczególności uśmiech mężczyzny wzbudził moje zainteresowanie. Może nie jest tak tajemniczy jak uśmiech Mony Lizy, ale na pewno bardziej szczery.
W obrazie Grosza mężczyzna w niebieskim garniturze, siedzący tuż obok prostytutki, byłby perfekcyjnym posiadaczem uśmiechu z książki. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Gdybym grała w grę pt. "Do kogo pasuje ten uśmiech?" to instynktownie dałabym Niebieskiemu Panu nową szczękę. 
Książka jak na razie leży na biurku z zakładką na 10 stronie, a ja zaczęłam czytać więcej o Groszu.
Teraz chciałabym się przenieść z domowej biblioteczki o zbiorze publikacji liczącej 20 sztuk do sali kinowej.
W Rialcie, dzięki poniedziałkowym biletom za 10 pln, oglądałam dziś film pt."Co jest grane, Davis?" i znalazłam obraz George'a podsumowujący tę produkcję.

O co chodziło braciom Coen? Oprócz klimatu NYC lat 60. w tym filmie nie znalazłam nic innego. Była folkowa muzyka, papierosy, kot i zdawałoby się kilka ciekawie rozpoczynających się historii. Żadna z nich się nie rozwinęła, pozostawiła niedosyt, ale nie o charakterze "Czekam na więcej" tylko "Czekam aż w końcu coś się wydarzy", potęgowało to tylko moją irytację. 
Główny bohater - Llewyn Davis - był dla mnie tak samo szary jak obraz "A victim of society" z 1919. Miał taki sam znak zapytania na czole i prawdopodobnie nie wiedział jaką rolę chce grać: muzyka, włóczęgi, kochanka czy opiekuna kota. 
Obraz przykuwa uwagę kolażem: guziki, śruba na nosie, doklejane usta, toporek w szyi, łódź podwodna itd., czyli zbiorem kompletnie nie powiązanych ze sobą elementów tworzących jednak spójną, interesującą całość. Wątki w "Co jest grane, Davis?" też były porozrzucane, z jednej strony tworzyły cały scenariusz, z drugiej nie były frapujące i sprowadzały się do kilku "ambitnych" dialogów. Film nie był zły, był po prostu nie wystarczająco dobry. Jako widz, laik twórczości braci Coen, czułam się rozczarowana i wydaję mi się, że przez 1h 45 min miałam taki sam wyraz twarzy jak ofiara społeczeństwa Grosza.
Na koniec dzisiejszej podróży, po bibliotece i kinie, chcę się przenieść do łóżka i mam nadzieję, że przyśnią mi się aniołki Rafaela.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz